Miejsce: Schodnia na Opolszczyźnie. Czas: 7 kwietnia 2017, godzina 15:00. Na niestrzeżony przejazd kolejowy wjeżdża ciągnik siodłowy z niskopodwoziową naczepą wiozącą inny samochód ciężarowy.
Niestety, zestaw zawiesza się na wypukłym fragmencie nawierzchni. Przez następne 10 minut kierowca pojazdu, jego zmiennik i przypadkowi świadkowie podejmują rozpaczliwe próby zatrzymania pociągów na szlaku – bezskutecznie. O godzinie 15:10 Pendolino relacji Wrocław-Warszawa uderza z prędkością 117 km/h w stojący na przejeździe zestaw. Siła uderzenia jest tak duża, że rozrzuca wielotonowe pojazdy w promieniu kilkudziesięciu metrów. Wykolejone Pendolino zatrzymuje się ponad 200 metrów dalej. Na szczęście nikt nie zginął, są jednak ranni, w tym 3 osoby ciężko. Dlaczego doszło do tego wypadku? Kto zawinił? I czy można było go uniknąć? To pierwsze pytania wymagające odpowiedzi, ale w trakcie naszego dziennikarskiego śledztwa pojawiły się kolejne: dlaczego tylko kierowcy postawiono zarzuty? Dlaczego, pomimo innych niebezpiecznych sytuacji w tym miejscu, nikt w porę nie zainterweniował? Oraz jak rozumieć ukaranie mandatem przez Służbę Ochrony Kolei dziennikarza, który pojawił się w miejscu wypadku? O tym za chwilę. Teraz zwróćmy uwagę na okoliczności zdarzenia. Feralnego dnia ciągnik siodłowy z naczepą wyjechał „na pusto” z bazy przy ulicy Kuczki w celu załadunku innego pojazdu i bez problemu pokonał przejazd kolejowy w Schodni. Po załadunku, tą sama drogą usiłował wrócić do drogi numer 46 i pojechać w kierunku Częstochowy. Tym razem utknął na niestrzeżonym przejeździe. Czy kierowca zignorował znaki? Tak. Przy ulicy Kuczki oraz drodze numer 46 znajdują się znaki B-5, choć w dość dziwnej lokalizacji. Od strony Ozimka, kierowca dopiero po skręceniu w Kuczki dowiaduje się, że wjechał na zakaz. Z drugiej strony, znajduje się tam baza transportowa, na wysokości której ustawiony jest znak „zakaz wjazdu samochodów ciężarowych” – to z niej wyjechał zestaw. Okazuje się, jednak, że wypadek byłby „na prawie”, gdyby przewoźnik wystąpił z prośbą o zezwolenie na przejazd pomimo tego znaku. Niestety, nie uczynił tego. Gdyby w tym miejscu zakończyć naszą historię morał byłby jasny: nie szanowałeś znaków i nie miałeś pozwolenia – ponosisz winę. Jednak, jak w takich przypadkach bywa sprawa ma jeszcze jedno dno. Dotarliśmy do raportu Państwowej Komisji Badania Wypadków Kolejowych analizującej to zdarzenie oraz zalecającej usunięcie nieprawidłowości. Z dokumentów wynika, że popełniono szereg błędów na wielu płaszczyznach. Po pierwsze, zarówno zarządca szlaku kolejowego i drogi na skrzyżowaniu których doszło do wypadku mieli świadomość niepoprawnie wykonanej modernizacji tego fragmentu – zamiast maksymalnie 5% nachylenia, było ponad 9%. Przejazd, potocznie mówiąc, był zbyt garbaty, przez co zawieszały się na nim nawet pojazdy osobowe. Wiemy to z raportu i relacji świadków, którzy widzieli w tym miejscu auta osobowe, a także busy „szorujące brzuchem” po nawierzchni zaraz po modernizacji linii kolejowej. Oznaczałoby to, że zakazując wjazdu ciężarówkom Polskie Linie Kolejowe na pewną śmierć prowadziły kierowców samochodów osobowych. Po drugie, raport przyznaje, że błędy popełnili dyspozytorzy kolejowi, którzy opieszale zareagowali na alarm z numeru 112 i zamiast wydać komendę nakazującą zatrzymanie pociągu zadawali pytania. Po trzecie, zarządca drogi nie ustawił znaku A-11 „nierówna droga”, który powinien się znajdować po obu stronach przejazdu. Komisja powołała się tu na Załącznik nr 2 do Rozporządzenia Ministra Infrastruktury z dnia 3 lipca 2003 r., mówiący, że znak „nierówna droga” w szczególności powinien znajdować się „na przejazdach kolejowych”. Po czwarte, linia kolejowa po której poruszał się pociąg powinna w tym miejscu zawierać szlabany, zwłaszcza, że od strony północnej widoczność ograniczają zabudowania i zadrzewienie. Po piąte, komisja wykryła błąd w dopuszczalnej prędkości dla Pendolino na tym odcinku. Chociaż technologicznie pociąg może tu jechać nawet 140 km/h, a w chwili uderzenia miał 117 km/h, to zgodnie z wymaganiami dotyczącymi widoczności z Rozporządzenia Ministra Infrastruktury i Rozwoju z dnia 20 października 2015r. maksymalna prędkość powinna wynosić 50,9 km/h. Co to oznacza? Gdyby Pendolino poruszałoby się z taką prędkością feralnego dnia – nawet bez ostrzeżeń ze strony dyżurnych ruchu – z łatwością zatrzymałoby się przed przeszkodą. Jednak najbardziej wstrząsający jest inny wniosek. Za błędy wykonawców modernizacji szlaku, organów kontroli, zarządców drogi i torów, kontroli ruchu kolejowego oraz załogi pociągu odpowiada jeden człowiek – kierowca ciężarówki – w stosunku 6 do 1. Co gorsza, szofer zawiódł tylko formalnie – łamiąc zakaz i nie mając pozwolenia. Natomiast za błędy techniczne czy inżynierskie nikomu do tej pory nie postawiono zarzutów. Chociaż komisja badania wypadków kolejowych zachowała należytą staranności i bezstronność, a raport jest jawny, do odpowiedzialności karnej nie pociągnięto nikogo z kolejarzy. Czy tylko dlatego, że tego dnia wszyscy uczestnicy zdarzenia byli trzeźwi i nikt nie zginął? Czy dopiero rażące zaniedbania i ofiary śmiertelne spowodowałyby inne rozłożenie winy? A co byłoby gdyby kierowca był „na prawie” – uznano by, że nic się nie stało? Te pytania ciągle domagają się odpowiedzi. Epilog tej historii ma jeszcze jeden aspekt. Dwa dni po wypadku ekipa naszej redakcji była na miejscu wypadku. W trakcie kręcenia materiałów, Straż Ochrony Kolei chciała ukarać mandatem dziennikarza, producenta programu „Na Osi” Andrzeja Wachowskiego, za „nieuprawnione przebywanie na torowisku”, chociaż i dziennikarz i jego sprzęt znajdowali się w znacznej odległości od szlaku. Co pobudziło SOK do takich działań? Czyżby chęć zatuszowania własnych błędów i pragnienie wykazania się aktywnością na tym feralnym odcinku? A może fakt, że ekipa programu „Na Osi” jako pierwsza sfilmowała rzeczywisty powód wypadku, czyli garbaty przejazd? Tego nie ustalił nawet Sąd, który przesłuchał oskarżonego, sokistów i świadków. Co ciekawe, na trzeciej rozprawie oskarżyciel z ramienia SOK odstąpił od ukarania redaktora i zadowolił się poniesieniem przez niego kosztów sądowych. Natomiast Sąd całkowicie odstąpił od ukarania Andrzeja Wachowskiego z uwagi na społeczny charakter jego działań na miejscu zdarzenia, a kosztami obciążył skarb państwa. Fala hejtu, jaki wylały media codzienne na kierowcę pechowej ciężarówki – bez analizy okoliczności – zwyczajowo przybrała katastrofalne wymiary. „Zły TIR” i „tirowiec” byli na ustach wszystkich. Szkoda jednak, że nagonka ominęła innych sprawców tego zdarzenia.
link do raportu Komisji
https://www.gov.pl/documents/905843/1047987/RAPORTPKBWK022018.pdf/d8465f4b-f0c7-3426-6d4c-a1e7758c3149